Kilka dni temu cofnęliśmy się w czasie. Tak dosłownie mówiąc, jakieś 200 lat, czyli mniej więcej trzy razy tyle, co ja i Bubbel mamy razem.
Po około 9 godzinach podroży z Londynu do Wiednia, wylądowaliśmy w końcu na ziemi austriackiej. Tak, 9 godzin. To żadna literówka. Tyle właśnie trwał nasz lot z lotniska Heathrow do Wiednia. Rozgorączkowany od słonecznego żaru Londyn otoczyły w końcu chmury, rozpętała się burza i tak oto utknęliśmy w samolocie przez kilka dobrych godzin.
Bubbel, zazwyczaj raczej niecierpliwy z powodu problemów technicznych, tym razem siedział cichutko jak myszka i z jeszcze większą cierpliwością spełniał każdą moja prośbę (a miałam ich tysiące, bo nic a nic nie mogłam usiedzieć na miejscu i po prostu brakowało mi zajęcia. Chciało mi się pić, potem zginęły mi słuchawki, jeszcze później chciałam pooglądać film, ale oczywiście zapomniałam sobie coś ściągnąć na komputer…Takie tam przyziemne problemy, mniej niż Bubbel regularnego podróżnika).
W końcu jednak dolecieliśmy na miejsce, gdzie przywitał nas lejący się z nieba wiadrami deszcz. Na szczęście nocleg mieliśmy zarezerwowany w hotelu Moxy – dosłownie kilka kroków od lotniska. Bardzo przyjazny, niedrogi i taki trochę cool. Zresztą sami zobaczcie tu Moxy
Fajne jest to, że check in i check out można zrobić przez Internet, i w dniu wyjazdu można tylko wrzucić kluczyk do skrzyneczki (pod warunkiem, że nie jadło się, czy piło, niczego z mini baru) i już – żadnych kolejek przy wymeldunku.